poniedziałek, 17 marca 2014

Prolog

To nie jest koniec. 
To nawet nie jest początek końca. 
To dopiero koniec początku.

  Nigdy nie czułam się wyjątkowa. Prawdę mówiąc, nie miałam do tego powodów. W domu byłam najstarsza spośród rodzeństwa i nie odznaczałam się niczym szczególnym, poza tym, że ponad wszystkie inne sztuki piękne kochałam muzykę i poezję. 
  W szkole szło mi zazwyczaj dobrze, ale byli inni. Lepsi. Z wiekiem straciłam chęć poznawania otaczającego mnie świata, z wyjątkiem świata literatury. Uwielbiałam czytać, uwielbiałam lekcje języka polskiego. Jednak i tak zawsze czułam się niedoceniona. Nauczycielka, choć stale mówiła, iż mam talent, nie wiązała ze mną wielkich nadziei. Nigdy nawet nie zaproponowała mi konkursu, choć powtarzała o nim przez trzy lata gimnazjum. 
  Uczyłam się również śpiewu i gry na fortepianie. I z jednym i z drugim radziłam sobie całkiem nieźle, oczywiście nie popadając w samozachwyt. Jednak po dziesięciu latach, do tego również straciłam zamiłowanie. 
  Takim sposobem wpadłam w coś na kształt apatii. Parę razy rodzice złapali mnie na paleniu. Próbowali zrozumieć, dlaczego to robię. Dlaczego "robię to im". Oczywiście nie byłam uzależniona. Na początku nawet nie wiedziałam, poco to robię, skoro smakuje to tak obrzydliwie. Do tej pory czasem nad tym myślę, ale jakoś... nie mam pojęcia. Nawet nie chcę się w to zagłębiać.
  Nie chciałam swoim zachowaniem przysparzać rodzicom kłopotów, ale wciąż czułam się chodzącym rozczarowaniem. Bolało, ale zazwyczaj przekręcałam korbkę z napisem "emocje" do minimum, do uszu wkładałam słuchawki z głośną, rockową muzyką i przestawałam myśleć. Patrzyłam w ścianę lub na okno, albo w ogóle szłam spać. 
  Nie interesowało mnie za wiele. Miałam jedną przyjaciółkę - najwspanialszą osobę jaką dane mi było poznać, jednak nic nie trwa wiecznie. W liceum, jako że ona miała nieco wyższe ambicje, dostała się do lepszej klasy i takim sposobem, nasze kontakty ograniczały się do spotkań na długiej przerwie i czasem w weekendy. Brakowało mi jej obecności, ale niestety nic nie mogłam na to poradzić. 
  Z moimi miłościami było różnie. Nie odczuwałam braku zainteresowania, ale zazwyczaj było ono jednostronne. Kilka razy doznałam odtrącenia. To również bolało. 
  Wszystko zmieniło się, kiedy poznałam jego. Tak. Pamiętam to doskonale. 

  Trip. Szajba. Wszystko jedno, jak to nazwę. W każdym razie, znajduję się w stanie nieważkości. Na scenie jakaś rockowa kapela wydziera mordę. Jestem ubrana w potargane pończochy i dłuższą bluzkę z logo mojego ulubionego zespołu. Ciężkie buty dodają pazura mojemu wyglądowi. Pomimo niepozornej postury, którą potęgują sięgające pasa blond włosy, cieszę się w "Zatrutym Jabłku" szacunkiem i ogólnym zainteresowaniem. Jak zawsze towarzyszy mi Melisa. Kierujemy się w stronę naszego stolika. Prowadzi nas mój znajomy. Jest dużo wyższy i tęższy ode mnie, dzięki czemu łatwiej toruje mu się drogę. 
  Światła i głośna muzyka potęgują efekt highu. Zauważam go od razu. Blond włosy w nieładzie, wysoki. Brązowymi oczami lustruje wszystkich gości. I... siedzi przy naszym stoliku. 
  Wyczuwając napięcie między dwoma samcami, zatrzymuję Drągala przed rzuceniem się w jego stronę. Posyłam mu czarujący uśmiech i obracam się w stronę parkietu. Ten zabieg był niezawodny. Mieszamy się w tłum setki spoconych osób, ale nie przeszkadza nam to. 
  Tańczymy do upadłego. Bawię się świetnie. Wiem, ze ta znajomość nie przejdzie bez echa. 

  W tedy miałam 16 lat. Teraz jestem półtora roku starsza. I wciąż jesteśmy razem. Nazywam się Alicja Wąsowicz, a raczej Alice Hathaway, a oto moja historia. 


***

Oto pierwsza notka na moim blogu. Zbieżność nazwisk jest przypadkowa! Historia jest fikcją. Mam nadzieję, że prolog zachęci Was, potencjalnych czytelników, do śledzenia dalszych wydarzeń Alice.  

(Jesteś? Zostaw proszę ślad po swojej obecności :> )

~Fenolovetaleina

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz